Debiutancka EP-ka Lord Stereo ukazała się w czasach zamierzchłych, bo rok temu. I to z lekkim okładem. W ramach nadrabiania zaległości na blogu postanowiłem jednak napisać kilka słów na jej temat, bo to porcja fajnej muzyki. Od razu mówię – fajnej. Bez odkrywania nowych terenów, za to z dawką profesjonalnie kontrolowanego luzu i energii.
Profesjonalnie – bo to słychać. Jest energia, jest spontaniczność, ale od razu wiadomo, że nikt nie działał tam po omacku. Nikt też nie udaje, że w garażu zebrali się amatorzy. Jak przeczytałem na profilu grupy w serwisie bandcamp, skład Lord Stereo tworzą goście współtworzący wcześniej składy The Black Tapes, Vavamuffin, Pablopavo i Ludziki, the Monsters, Poker Face or Capital czy Oregano Chino. Mnie najfajniej z tego zestawu kojarzy się ten ostatni band. A to dlatego, że gdy prawie sześć lat temu zakładałem kapelę z Michałem Rogalskim, trafiliśmy na ich profil myspace i strasznie zajaraliśmy się tym stonerowym klimatem. Nie wiem jak Michał, ale ja do dzisiaj czasem klikam i podsłuchuję sobie tych kilku numerów. No ale ja nie o tym.
W Lord Stereo tego wszechobecnego stonera za wiele nie ma. I to chyba dobrze, bo z jednej strony od paru lat słyszę, że moda na stoner to się dopiero w Polsce zaczyna, a z drugiej odnoszę wrażenie, że co druga hard rockowa kapela próbuję się pod ów nurt w mniejszym lub większym stopniu podpinać, podszywać i szukać zrozumienia. Już pierwszy (nie licząc intra) numer pokazuje na szczęście, że będziemy mieli tutaj do czynienia po prostu z przebojowym, rockowym łojeniem, któremu charakteru dodaje retro sznyt (ale bez przesady, więcej tu Monster Magnet niż Led Zeppelin) i purplowe hammondy.
Na EP-ce znalazło się siedem numerów, bardzo fajnie rozłożonych. Niby jedna kanapka, ale im dalej się wgryziemy, tym robi się ciekawiej i poczuć możemy nowe smaki i smaczki. Znakomicie działa przedostatni w zestawie Psionic Traveller, gdzie klawisz w bardzo cwany sposób zgrywa się z gitarą, a i wokal nie pozwala sobie w tym samym czasie przeszkadzać, co nadaje całości czołgowatego, potężnego wymiaru. A po tej robiącej wrażenie, dwuminutowej pierwszej części nadchodzi bardziej przestrzenne, oddychające przełamanie i urokliwy, wyciszony fragment, rozpoczynający się od klasycznego motywu organowego.
Numery Lord Stereo są krótkie, może dlatego właśnie muzykom udało się osiągnąć rzadko spotykany efekt, w którym wydaje się, że żaden fragment nie jest zbędny. Materiał w tej kombinacji nie ma też prawa nużyć, nawet za którymś z kolei przesłuchaniem. Polecam do samochodu i na imprezę.